Sobota 23 września, pogoda jak zwykle w tym roku: leje od rana. Ale co tam. Zaplanowana zabawa, to jedziemy do Paczółtowic. Ksiądz Ryszard, proboszcz tutejszej parafii, udostępnił nam piękne, przestronne miejsce do zabawy. W pięknym kominku z czerwonej cegły wesoło buzuje ogień. Od razu robi się cieplej na sercu.
A dla rozgrzania ciała na początek serwują nam gorący barszcz czerwony z krokietem. Z głośników rozlega się skoczna muzyka. Nogi same rwą się do tańca, ale to jeszcze nie teraz. Przecież nie widzieliśmy się całe dwa tygodnie, więc trzeba się najpierw nagadać. Powspominać wycieczki, napsioczyć na pogodę i tych, co jeszcze nie wiedzieli, zawiadomić, że na Kasprowym Wierchu właśnie spadło pierwsze w tym roku 20 centymetrów śniegu. Cóż, zima się zbliża, sezon podróżniczy się kończy.
Zabawa rozkręciła się na całego. Tańce z przytupem, z figurami – tanecznicy mogliby brać udział w renomowanych konkursach tańca. I wcale niepotrzebne były stroje balowe, wystarczyła dobra podłoga, wygodne buty i taki humor, jaki zabraliśmy ze sobą. Bo śmialiśmy się do rozpuku. A z czego? Nie powiem. Trzeba było pojechać z nami.
A żeby uzupełnić siły, dostaliśmy ogromniasty gar pieczonych ziemniaków. Jak tylko autor tego specjału (jak i wszystkich innych dobroci tego wieczoru), nieoceniony Ryszard Głuch, uchylił pokrywę i w pomieszczeniu rozszedł się wspaniały zapach, wszyscy ustawili się w kolejce. Porcje były solidne, a repetę też można było dostać. A kto jeszcze był głodny (hi, hi), mógł zjeść kiełbaskę z rusztu albo ogryź
kurczakowi skrzydełka. Bo ten piękny kominek, o którym było na początku, w razie potrzeby przeistacza się w grill.
A potem znowu były tańce, nasi klubowi fotoreporterzy na stoły powchodzili, żeby to roztańczone towarzystwo ogarnąć i nie narazić cennych fotoaparatów na uszczerbek. Ale co dobre, szybko się kończy. O godzinie 21.00 przyjechał autobus. Rozbawieni i z pewnością zadowoleni podróżnicy udali się na zasłużony odpoczynek.
Teresa Rokicka