Szlak Orlich Gniazd, biegnący wzdłuż niemal całego terenu Jury Krakowsko – Częstochowskiej to atrakcja turystyczna, interesująca także osób chcących w otoczeniu niepowtarzalnego krajobrazu zatracić się w spokojnych spacerach. My nasze zwiedzanie rozłożyliśmy na dwa dni: 28 kwietnia i 5 maja.
Ostatnia niedziela kwietnia przywitała nas zimną, wietrzną i deszczową pogodą, mimo to wszyscy byliśmy nastawieni optymistycznie. Doszukując się pozytywów takiej pogody trafnie stwierdziliśmy, że przynajmniej nie będzie kolejek do kasy i spokojnie, bez tłoku zwiedzimy wyznaczone na ten dzień miejsca.
Pustynia Błędowska – pomimo, a może dlatego, że większość z nas już tu była zrobiła na nas wrażenie, bo po „liftingu” prezentowała się okazale. Nasz przewodnik opowiedział nam genezę powstania tego miejsca ale wszystkim bardziej utkwiła w pamięci legenda z nią związana. Każdy wypatrywał wierzy kościoła kluczewskiego, o który miał zahaczyć Diabeł wracający z nad morza z olbrzymim workiem piasku rozsypując go i tworząc w ten sposób pustynię
Kolejnym punktem programu był zamek w Ogrodzieńcu, chyba najpiękniejsze Orle Gniazdo pośród całego szlaku, ulokowany na Górze Janowskiego. Nie przeszkadzał nam nawet deszcz, żeby wysłuchać ciekawej historii zamku i oczywiście legendy o czarnym psie. Ponoć straszy on w Podzamczu. Historii czarnego psa należy doszukiwać się w dawnych dziejach zamku. W 1669 roku jego właścicielem został – Stanisław Warszycki, znany, jako dzielny i waleczny człowiek, który skutecznie odpierał ataki Szwedów. Posiadał on jednak ciężki charakter, który dał się we znaki okolicznym mieszkańcom. Warszycki znany był jako okrutny człowiek, który znęcał się nad poddanymi oraz swoją żoną. Nie znosił sprzeciwu, i tak oto w Podzamczu powstała grota nazwana „ męczarnią Warszyckiego”, w której osobiście nadzorował torturowanie opornych poddanych. Owa legenda mówi, że Warszycki nie umarł w wyniku śmieci naturalnej, lecz jeszcze za życia został porwany przez diabły, tam zamieniony w czarnego psa do dzisiaj straszy w zamkowych murach.
Kontynuując nasze zwiedzanie dotarliśmy do Mirowa. Spacerując w deszczu po grzędzie między zamkiem w Mirowie i zamkiem w Bobolicach wysłuchaliśmy kolejną legendę o braciach Bobolu i Mirze. Legenda opowiada o miłości obu braci do tej samej kobiety. I jak to w takich przypadkach bywa historia kończy się tragicznie. O ile w Mirowie zamek to istna ruina to w Bobolicach prezentuje się niezwykle okazale. To tu kręcone są sceny do serialu „Korona Królów”.
Zamek w Bobolicach był ostatnim punktem I części Szlakiem Orlich Gniazd. Przemoczeni , zziębnięci ale zadowoleni wracamy do Krzeszowic po to by już za tydzień rozpocząć II cześć naszej wędrówki po Jurze Krakowsko – Częstochowskiej.
Niedzielny majowy poranek okazuje się dla nas łaskawy, nie pada i taka bezdeszczowa pogoda towarzyszy nam przez cały dzień. Pierwsze kroki kierujemy do Złotego Potoku, rozpoczynamy zwiedzanie od Bramy Twardowskiego przechodzimy Parkiem do źródeł Elżbiety i Zygmunta, zatrzymujemy się przy stawie zwanym Snem Nocy Letniej, przy którym stoi zabytkowy Młyn Kołaczew i bije Źródło Spełnionych Marzeń. Idziemy żółty szlakiem, który prowadzi nas do Pałacu Raczyńskich i Dworku Krasińskich. Podziwiamy urokliwie położony pałac i zwiedzamy dworek. Następnie jedziemy do Olsztyna by tam zwiedzić szopkę Pana Wewióra a później przejść do zamku.
Zamek robi na nas wrażenie, mimo że to tylko ruiny widać jego ogrom. Słuchając legendy mówiącej o błąkającej się duszy skazanego na śmierć głodową w zamkowych korytarzach Macieja Borkowica – ówczesnego wojewody i przeciwnika Kazimierza Wielkiego, zachwycamy się widokami nie tylko Olsztyna, ale i położonej niedaleko Częstochowy. Na zakończenie wstąpiliśmy do Sanktuarium MB Leśniowskiej w Leśniowie.
W drodze powrotnej przejeżdżając przez Kromołów zwalniamy przy ośmiobocznej, stojącej przy głównej drodze kaplicy. Pod jej posadzką znajduje się bowiem główne źródło trzeciej co do wielkości rzeki w Polsce Warty.
W Olkuszu żegnamy brawami naszego przewodnika Pana Krzysztofa Lelka, dziękujemy za profesjonalizm. Syci wrażeń, bogatsi o kolejne informacje oraz bardzo zadowoleni z naprawdę miło spędzonego dnia wracamy do Krzeszowic.
Tekst: Teresa Ślusarczyk
Zdjęcia: Andrzej Rokicki