Z Anną Kochalską-Hrycaniuk rozmawia Marian Lewicki.
Marian Lewicki: Jeśli chodzi o działalność społeczną, samorządową i zawodową , to z tego co wiem, jest Pani sołtysem, nauczycielką i przedsiębiorcą. Czy coś pominąłem?
Anna Hrycaniuk: Absolutnie nie. Jest Pan wyjątkowo dobrze zorientowany. Zmieniłabym tylko kolejność: nauczycielka, sołtys, przedsiębiorca. W tych dwóch ostatnich dopiero stawiam pierwsze kroki, nauczycielem zaś jestem od 20 lat.
M.L.: To dużo obowiązków jak na jedną osobę. Jak sobie Pani z tym wszystkim radzi?
A.H.: Rzeczywiście, czasami sama się łapię na tym, jak to możliwe? Nie wiem, priorytetem jest szkoła i moje dzieciaki (mam troje własnych i 23 przedszkolaków), to jest chyba koło napędowe dające mi mnóstwo radości i satysfakcji. A ponieważ praca nauczyciela nie pozwala na stanie w miejscu i bierne poddawanie się monotonii, jestem w tej chwili w tym a nie innym miejscu. Tak jako ciekawostkę powiem, że w ostatnich pięciu latach udało mi się ukończyć dwa kierunki na studiach podyplomowych: historię i zarządzanie w oświacie. Rok 2016 był takim przełomem w moim życiu. W maju Kapituła Krzeszowickiego „Źródła Sukcesu” przyznała mi tytuł Człowieka Roku, co było dla mnie niemałym zaskoczeniem, a we wrześniu, po 17 latach pracy w Przedszkolu Samorządowym w Tenczynku, przeniosłam się do mojej obecnej placówki, czyli szkoły podstawowej w Sance. Wspólnie z rodzicami moich wychowanków zaczęliśmy organizować różne akcje i inicjatywy, które miały na celu pozyskanie środków finansowych na plac zabaw dla najmłodszych (ten, który mieliśmy przy szkole przeznaczony był dla starszych dzieci). To co zebraliśmy (na kiermaszach, zabawie karnawałowej i „Parafiadzie Saneckiej” przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, Pan Burmistrz również przeznaczył pewną pulę środków finansowych i w kolejnym roku przed szkołą stanęły nowoczesne urządzenia na placu dla przedszkolaków. To był z kolei bodziec do corocznego organizowania tego typu przedsięwzięć i wspólnej pracy nauczycieli, rodziców i uczniów na rzecz szkoły. I to mnie cieszy, bo efekty widać gołym okiem. Natomiast zarówno sołtysowanie jak i prowadzenie warzywniaka (a później jeszcze pojawiła się cukiernia) to naprawdę czysty przypadek. Bez wsparcia męża i dzieci, pewnie musiałabym dokonać wyboru pomiędzy pracą zawodową i robieniem tego, co kocham najbardziej a prowadzeniem biznesu.
M.L.: A przecież są jeszcze obowiązki domowe i rodzina.
A.H.: Zgadza się. Na szczęście moje dzieci są już na tyle samodzielne, że nie wymagają uwagi i opieki 24 godziny na dobę. Ale oczywiście, zawsze mam czas na rozmowę, czy choćby wspólne wyjście czy wypad w góry. Od niedawna w naszym domu pojawił się pies, i dla niego też trzeba znaleźć czas, codzienny spacer –przynajmniej 4 km – obowiązkowo! Na brak zajęć nie narzekam, czasem doba to naprawdę mało!
M.L.: Z perspektywy tych kilku lat piastowania funkcji sołtysa. Czy rzeczywistość mocno zderzyła się z oczekiwaniami?
A.H.: Nie wiem, czy słyszał Pan taki znany slogan, który głosi „sołtys tyle może ile wieś mu pomoże”, ale jest trafiony w punkt. Te prawie dwa lata trudno nazwać satysfakcjonującymi, przede wszystkim ze względu na pandemię, która wręcz przekreśliła wiele planów i zamierzeń mających na celu zintegrowanie naszego saneckiego środowiska. Jeśli chodzi o oczekiwania i rzeczywistość, odpowiem krótko: tak, czasem można nabić sobie guza, zderzając się z murem nie do przebicia. Tak czy inaczej sołtys musi wydeptać swoje.
M.L.: Co udało się w Sance zrealizować w ostatnim czasie, a co jest według Pani i mieszkańców najbardziej potrzebne w waszej miejscowości, aby żyło się tam bardziej komfortowo?
A.H.: Obecny czas nie sprzyja przedsięwzięciom, niemniej jednak cieszymy się z tego, że po kilkudziesięciu latach wreszcie będziemy przyłączeni do sieci kanalizacyjnej, że przy szkole powstało wielofunkcyjne boisko sportowe i zewnętrzna siłownia. Z niecierpliwością czekamy zaś na rozbudowę naszej maleńkiej szkoły, która obecnie pęka w szwach i liczymy jako społeczność na to, że w ciągu kilku najbliższych lat powstanie przy niej hala sportowa z prawdziwego zdarzenia (zresztą projekt jest gotowy, pozwolenie na budowę również).
W kwestii bezpieczeństwa – już od kilku dobrych lat prosimy powiat o dokończenie budowy chodnika w dolnej części miejscowości a kolejny odcinek potrzebny jest w kierunku Rybnej. Spora część mieszkańców korzysta z autobusów komunikacji miejskiej dojeżdżających do Rybnej i pokonują 500 metrowy odcinek do najbliższego przystanku Rybna-Nowy Świat wąskim poboczem, a to bardzo niebezpieczne ze względu na ogromne natężenie ruchu samochodowego na powiatówce. Bardzo chcieliśmy skomunikować Sankę z Krakowem za pomocą MPK, niestety to się nie udało, bo nie do wszystkich trafiają argumenty, że naszym mieszkańcom łatwiej dostać się do pracy, szkoły, przychodni czy uczelni, jadąc do Krakowa bezpośrednio z Sanki niż przez Krzeszowice. MPK pokonuje tę trasę w ciągu 30-40 minut, podczas gdy dostanie się do niego jadąc przez Krzeszowice to ogromna strata czasu – nawet dwa razy więcej! Tak mi się wydaje, że czym dalej od Krzeszowic, tym trudniej czasem cokolwiek uzyskać, a wieś też ma swoje potrzeby. Sanka ciągle się rozrasta, wciąż przybywa nowych domów i mieszkańców. Właśnie bliskość Krakowa to jeden z atutów Sanki . Na koniec jeszcze tylko dodam, że marzeń i planów mamy z radnymi sołeckimi o wiele więcej, ale czy uda się je zrealizować w obecnej sytuacji i mając do dyspozycji niewielki budżet? Czas pokaże.
M.L.: Mam nadzieję, że przy okazji Dnia Kobiet znajdzie Pani chwilę wytchnienia. Życzę energii i wytrwałości. Dziękuję za rozmowę.