Z Anną Koblak, o jej pasjach, rozmawia Marian Lewicki.
Marian Lewicki: Znamy się od kilku lat, a kojarzę Cię zwykle z sytuacjami, w których jesteś w ruchu, coś tworzysz, jakieś rękodzieło. Często też obserwuję, jak kogoś uczysz, prowadzisz warsztaty na żywo, a ostatnio widuję Cię na filmach instruktażowych w Internecie. To Twoja pasja czy zawód?
Anna Koblak: Faktycznie, rękodzieło bardzo wypełnia moje życie. Z wykształcenia jestem biologiem, zawodowo pracuję w biurze, a rękodzieło i praca twórcza to moje hobby. Nie nazwałabym się artystką, bo do tego trzeba mieć jednak formalne wykształcenie, dorobek, wystawy. Myślę, że w dziedzinie rękodzieła jestem rzemieślnikiem, wykonującym małe, ładne rzeczy, które robię dla siebie albo dla znajomych. Kiedy w domu jest już tych drobiazgów zbyt dużo, to zasiedlam nimi inne domy, rozdaję je, a czasem sprzedaję.
M.L.: Rozumiem, że rękodzieło jest traktowane przez Ciebie hobbystycznie, a praca w biurze jest podstawą życia zawodowego. Czy jednak ostatnio te proporcje się nie zmieniają?
A.K.: Owszem, ta moja praca quasi artystyczna zajmuje mi nieco więcej czasu, jednak jest tylko dodatkiem, nie wyobrażam sobie, że miałabym robić tylko to. Gdybym z jakiegoś powodu była zmuszona pracować tylko dłońmi, to straciłabym wiele przyjemności i entuzjazmu, które mam obecnie dla tych zajęć. Przez to, że mogę zajmować się rękodziełem wtedy, kiedy chcę, tworzyć to, co chcę i dla kogo tylko chcę, to stanowi sedno mojej kreatywności. Fakt, że nie muszę, tylko mogę, jest kluczem. Na przykład, kiedy znudzi mi się robienie lalek, to przestaję je robić. Jeśli musiałabym robić je na sprzedaż, do sklepu, to byłaby to już produkcja, a to bardzo szybko stłumiłoby moją kreatywność. Potrzebuję wciąż innych emocji, wyzwań i motywacji twórczych. One czekają już na mnie. Ważne jest to, że to, co robię, bardzo mi się podoba, i wcale nie musi podobać się innym.
M.L.: Twoje wyroby to?
A.K.: Jak wspomniałam, robię lalki, ale też szyję, plotę kosze, robię wycinanki, wytwarzam pisanki, palmy, różnego rodzaju ozdoby związane z folklorem, ze świętami. Jeśli coś mi się spodoba, to próbuję to zrobić. Nawet jeśli na początku coś wydaje się dużym wyzwaniem, to zwykle okazuje się, że jest w zasięgu moich umiejętności.
M.L.: Wspomniałaś o świętach, a Wielkanoc jest tuż, tuż. Widziałem już pisanki zrobione przez Ciebie, są bardzo efektowne.
A.K.: Domyślam się, że mówisz o pisankach, które robię metodą rytowniczą, czyli wydrapuję wzór na zabarwionej uprzednio wydmuszce. Same pisanki robię od wielu lat, praktycznie od dzieciństwa. Te, o które pytasz, nauczyłam się robić w szkole pomaturalnej. Kiedy się tam uczyłam, ktoś zaproponował, żebyśmy zrobili prezenty okolicznościowe dla seniorów i tak to się zaczęło. Na barwionych jajkach wydrapywaliśmy wzory wiertłami do modelowania protez. To była bardzo precyzyjna praca, a jej efekt był bardzo zadowalający.
Na początku pracowałam na jajkach kurzych, ale okazało się, że jest na nich zbyt mało miejsca dla mojej wyobraźni. Teraz pracuję na jajach kaczych i gęsich. Tu już jest większe pole do popisu. Rysunek zaczynam od małego kółka, który otaczam płatkami, kwiatkami, listkami i innymi roślinnymi wzorami. W efekcie kraszankę pokrywa coraz bardziej rozbudowany wzór. Zaczynając, nie wiem, jak finalnie będzie wyglądać pisanka. Wzór na niej powstaje spontanicznie i dzięki temu każda jest niepowtarzalna. Po tylu zrobionych pisankach wydaje mi się to już łatwe.
M.L.: Jasne, samo wychodzi, łatwizna. Prawda jest taka, że ja, czy większość osób, bierzemy jajko do ręki i wyobraźnia podpowiada wrzucenie go do garnka z farbką. No, może coś uda się potem wydrapać. Gwarantuję Ci, że samo nic nie wychodzi. A już na pewno nie takie cuda jak Twoje. Ile co roku wykonujesz takich kraszanek?
A.K.: To oczywiście zależy od wielu czynników. Na przykład w tym roku, z powodu pandemii, będzie ich trochę mniej, a poza tym mam jeszcze zapas, ale zwykle jest ich około 150. Robię też pisanki inną techniką, batikową, czyli nanoszę gorący wosk na powierzchnię skorupki, barwię, potem znowu nanoszę wosk i znów barwię jajko w coraz to ciemniejszym barwniku. Szukam różnych metod, podglądam innych, uczę się cały czas. Dodam jeszcze, że najczęściej pracuję, z powodów praktycznych, na wydmuszkach.
M.L.: Wiem, że robisz też palmy wielkanocne, różnego rodzaju wianki, jak wcześniej mówiłaś – również szyjesz. Do tego wszystkiego potrzebne są materiały.
A.K.: Tak, wykorzystuję w swoich pracach bardzo różne materiały. Szczególnie lubię naturalne – latem i jesienią, na łąkach, polach i w lesie zbieram rośliny, które później suszę. Kolekcjonuję tkaniny, z których tworzę lalki. Dla każdego materiału znajduję zastosowanie – to jest taki twórczy recykling, niemarnowanie energii.
M.L.: Interesujesz się folklorem?
A.K.: Skądś pochodzimy, gdzieś są nasze korzenie – czemu nie czerpać z tych źródeł? W mojej pracy bazuję często na tym, co istniało wcześniej i na podstawie tego tworzę albo tradycyjne wzory, albo przekształcam przedmioty po swojemu. Uczę się z tradycji i materiały czy wzory źródłowe traktuję jako inspirację, trampolinę dla własnej twórczości. Moim zdaniem to my tworzymy tradycję, cały czas. To nie jest coś, co zaistniało tylko kiedyś i jest skończone, to jest ewolucja. Coś, co dzisiaj powstaje, za 50 czy 60 lat będzie uznane za tradycyjne. To my wciąż dodajemy jej coś z siebie. Wprawdzie nie mam wykształcenia w tym kierunku, ale folklor i tradycja są dla mnie ważne. Prowadzę sporo zajęć warsztatowych dla dorosłych oraz dla dzieci i widzę duże zainteresowanie rękodziełem. Dla dziecka możliwość samodzielnego zrobienia zabawki jest w dzisiejszych czasach czymś niezwykłym. Ludzie zapomnieli, że samemu można coś zrobić, że cieszy to bardziej, niż rzecz zakupiona w sklepie. Kiedyś ręce nas bardziej słuchały – warto do tego wrócić. Zachęcam wszystkich do wymyślania i tworzenia. To daje wiele satysfakcji.
M.L.: dziękuję za rozmowę.